Istnienie atomów było przedmiotem poważnej debaty toczącej się przez cały XIX wiek. Nawet na początku XX wieku ich rzeczywisty byt nie był powszechnie akceptowany. Sytuację tą zmienił Ernest Rutherford. W roku 1909 wraz z młodym Hansem Geigerem (tak, tym od licznika), już po odkryciu natury cząstek alfa postanowił wrócić do zaobserwowanego kiedyś „dziwnego” odchylenia toru cząstek alfa od linii prostej podczas przejścia przez bardzo cienką folię złota. Projekt wydawał się ślepą uliczką. Jednak Rutherford polecił sprawdzić czy któraś z cząstek wypuszczonych w kierunku złotej folii odbije się od niej. Ówczesne wyobrażenie na temat budowy materii nie dopuszczało takiej sytuacji. Wynik tego eksperymentu wydawał się więc oczywisty. I pewnie dlatego Geiger wolał przekazać zadanie studentowi. Marsden (bo o nim mowa) zaobserwował cząstki, które się odbiły, co Rutherford skomentował jako tak nieprawdopodobne jak to, że zostaniesz trafiony 15-calowym pociskiem, który wystrzeliłeś w stronę kawałka bibuły. Powiedział Geigerowi: „Teraz wiem, jak wygląda atom” (nie przypominał „ciasta z rodzynkami”). Wynik tych badań Rutherford określił jako „najbardziej niesamowite wydarzenie w swoim życiu”. Miał też żonę i córkę
Krzysztof Wołowiec